niedziela, 24 sierpnia 2014

Nadgorliwość nie popłaca


Wcale nie wynikło to z nadgorliwości w "akcji denko", tylko ze zwyczajnego braku czasu. Pomiędzy dwiema pracami i dwójką dzieci, jakoś przez kilka miesięcy nie potrafiłam znaleźć chwili, żeby wybrać się do miasta, do jedynego sklepu w którym mogę kupić moje ulubione szampony.
Tak oto zostałam bez żadnego szamponu, musiałam więc nabyć jakiś podczas wieczornych zakupów spożywczych w supermarkecie.
Mając słabe rozeznanie w tamtejszej ofercie sięgnęłam po szampon którego opakowanie "krzyczało", że ma w składzie jeden z moich ulubionych olejków a mianowicie arganowy.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w szamponach popularnych marek zawartość składników pielęgnacyjnych jest znikoma ale skoro już musiałam coś wybrać, to wolałam te "z" niż "bez".
W taki oto sposób znalazł się u mnie Herbal Essences Moroccan My Shine Nourishing Shampoo.


 Moja ocena:
Na Plus
- gęsty
- wydajny
- dobrze się pieni

+ / - 
- niebiesko turkusowy kolor wydał mi się mało naturalny ale w sumie mnie to nie przeszkadza
- chemiczny zapach PRLowskiego "zielonego jabłuszka" czymś wzbogaconego, może dla niektórych fajny, mnie szybko zaczął męczyć

Minusy:
- już w trakcie pierwszego mycia włosy w dotyku wydawały się szorstkie i splątane
- po myciu pomimo odżywek i masek, które do tej pory sprawdzały się świetnie, włosy nieco gorzej się rozczesywały
- końcówki wyglądały na splątane, pogniecione, sianowate, takie też były w dotyku
- żeby zużyć ten szampon musiałam kupić też inny i używać ich na przemian, przez co zużycie zajęło wieki.

O tym, że moje włosy potrafią być gładkie i przyjemne w dotyku przekonałam się znowu po dwóch myciach innym szamponem.

Jeśli już coś kupię to staram się zużyć a nie wyrzucać ale zastanawiam się dlaczego nie zużyłam go do mycia podłóg, zamiast do włosów, którym wyraźnie nie służył. To wszystko chyba przez ogólne zalatanie i zapracowanie. Następne zakupy na pewno dużo lepiej przemyślę i zadbam o to, żeby jakiś zapas jednak mieć w domu a szampony "Herbal Essences" będę omijać szerokim łukiem ;-)

wtorek, 19 sierpnia 2014

Polecam - The Strength Training Anatomy Workout, Frederic Delavier

Praktycznie nie ma dnia, żebym nie cztała czegoś związanego ze zdrowiem lub szeroko pojętym fitnessem. Najczęściej są to różne artukuły czy publikacje medyczne ale zdarzają się też ksiażki.
Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam jedną, po którą sięgam dość często, głownie w pracy, więc stoi tam na półce. Jest to "The Strength Training Anatomy Workout" Frederica Delaviera


Książka ta zawiera dość szczegółowe opisy ćwiczeń, techniki ich wykonywania oraz mięśni biorących udział w danych ćwiczeniach.


Uwagę zwracają dokładnie wykonane rysunki z anatomią.


Mnie one bardzo się przydały podczas nauki do egzaminów na trenera personalnego.
Jak wiadomo wszelkie szkoły i kursy to dopiero poczatek drogi. Z jednej strony nie sposób zapamiętać wszystkiego czego się nauczyliśmy i warto do tego wracać co jakiś czas, z drugiej nie cały czas i nie zawsze korzystamy z całości zdobytej wiedzy i z czasem okazuje się, że w czym się specjalizujemy a o czymś innym mamy co najwyżej blade pojęcie. Dlatego lubię co jakiś czas wrócić do podstaw, upewnić się czy dobrze myślę i wtedy sięgam po książki takie jak ta.

Dla osób które nie potrafię jeszcze albo po prostu nie chcą układać sobie treningów, na końcu książki znajdzie się kilka gotowych programów treningowych.


Ja akurat posiadam wydanie anglojęzyczne bo i takichż mam klientów ;-) Dostępne jest jednak również polskie wydanie pod tytułem "Atlas treningu siłowego".

Mieliście styczność z tą ksiażką? Jak ją oceniacie?